W wielkim i
niesprawiedliwym skrócie archeologię można podzielić na naukową oraz
fantastykę. Do pierwszej kategorii należy wszystko to, czego studenci uczą się
na wykładach, co jest dokładnie policzone, skatalogowane i sklasyfikowane oraz
układa się w pewną logiczną i racjonalną całość. Liniowy rozwój cywilizacji,
ewolucja form oraz technik, koegzystencja, naśladownictwa i importy. Schludne,
przewidywalne i prawdopodobne aż do bólu. Kilka tysięcy stron faktów,
oprawionych w porządną okładkę, zajmuje wielkie regały bibliotek i pomiędzy
sesjami obrasta kurzem. To właśnie archeologia naukowa, prawdziwa, jedynie
słuszna – flaki z olejem dla przeciętnego obywatela. No bo co w tym odkrywczego
i ciekawego? Garnek to garnek, nawet jeśli w kawałkach, szpila, miecz, moneta –
wszystko takie jakieś przeciętne i codzienne.
Niekiedy jednak
zdarzy się znalezisko, z którym naukowa archeologia nie potrafi sobie poradzić
w satysfakcjonujący dla społeczeństwa sposób. Archeolog najczęściej nazwie to
„obiektem kultowym” i przejdzie dalej. Ale właśnie nad tym pochyli się
przeciętny obywatel. Chorobliwa niekiedy potrzeba szukania teorii spiskowych,
niezaspokojona ciekawość mocy nadprzyrodzonych, podejrzliwa postawa względem
naukowców głoszących jedną słuszną wersję świata, to idealne podłoże dla
wyrastania wielu alternatywnych wersji historii życia na Ziemi. Tak rodzi się
archeologia „zakazana”, dla naukowców: fantastyka. I nie ma co ukrywać, teorie
głoszone przez badaczy „zakazanych archiwów” są kuszące, interesujące i
wprowadzają do codzienności element magii, obcych światów, po prostu tajemnicy.
Przecież jeśli już interesować się przeszłością to tylko taką, gdy wróżbici
wieścili upadek internetu, architekci współpracowali z kosmitami, kapłani
potrafili władać żywiołami a wodzowie mieli na swe usługi armie nieumarłych.
Oczywiście fakt
jest taki, i należy go uznać z całą stanowczością, że nie wiemy na 100%, jak
kiedyś było. Wszystko to, co myślimy o przeszłości to tylko interpretacja
artefaktów, mniej lub bardziej prawdopodobna. Wobec tego każdy naukowiec, w tym
także archeolog, musi lawirować pomiędzy swoimi przekonaniami i siłą swych
argumentów, a smutną świadomością swej omylności i niewiedzy. W takiej sytuacji
najprościej i najbezpieczniej interpretować coś, co ma odniesienie do
współczesnej rzeczywistości. Przedmioty, które łatwo nazwać, łatwo też
umiejscowić w kontekście życia codziennego w dawnych czasach. A co, gdy spod
szpachelki wyłania się coś, co nijak niczego nie przypomina? Jak przedstawić
zabytek, którego nie można podpisać inaczej niż „obiekt kultowy”? Dla
archeologa taki opis jest w pewnym sensie wyczerpujący – przedmiot, który był
wykorzystywany podczas praktyk kultowych, odnosi się do wierzeń i światopoglądu
ówczesnych. Rzadko kiedy można powiedzieć coś więcej z całą stanowczością na
ten temat – bo i skąd mamy wiedzieć, co myślał taki reprezentant grupy
zbierackiej baaardzo dawno temu? Archeolodzy w tej chwili nie mogą powiedzieć
nic pewnego, ale pasjonat przeszłości nie może czekać, on chce już teraz poznać
tajemną wiedzę ludzi, którzy musieli przecież korzystać z mocy
nadprzyrodzonych, by przeżyć bez prądu i smartfonów.
Problem polega
na tym, że dla archeologa, wszystko, czego nie da się udowodnić, uprawdopodobnić,
potwierdzić i wesprzeć licznymi znaleziskami, nie jest prawdziwe. Dla statystycznego
zjadacza chleba, prawdziwe jest to, co usłyszy i zobaczy. I nawet jeśli w
telewizji wyemitowany zostanie rzeczowy i ciekawy wywiad z profesorem na temat
kuchennej ceramiki kultury łużyckiej, to mało kto wytrwa do jego końca. Natomiast
paradokument, wzbogacony efektami specjalnymi, pełen zawieszonych pytań i
niedomówień, ze ‘specjalistami’ o błyszczących oczach i potarganych włosach, z
mroczną muzyką w tle – to jest odkrywcze, fenomenalne, wreszcie ktoś mówi o tym
głośno, demaskuje oszustwa i pokazuje całą prawdę o przeszłości ludzkości!
Nie można udowodnić, że
Majowie kontaktowali się z kosmitami - i to jest archeologia naukowa. Ale bijąc
się w piersi, trzeba sobie w końcu powiedzieć, że nie można też udowodnić, że
tego nie robili – i to jest grunt, na którym rośnie archeologia zakazana. Oczywiście
nie da się tego ze sobą pogodzić i stworzyć wspólnej wersji historii. Archeolog
może zaszaleć jedynie przy tworzeniu teorii dotyczących np. zasięgu wpływów
celtyckich na ziemiach polskich, ale jedno nieopatrzne słówko o kosmitach zrujnuje
cały pieczołowicie budowany autorytet na 3 pokolenia do przodu. Przynajmniej do
czasu, aż istnienie kosmitów nie zostanie naukowo udowodnione.
A.L.
A.L.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz