wtorek, 24 grudnia 2013
piątek, 20 grudnia 2013
Dobry archeolog i zły archeolog
O archeologach
czyta się w gazetach, czasem słyszy się w wiadomościach, niekiedy też w
opowieściach znajomych. Na co dzień rzadko kto ma z nimi kontakt, częściej korzysta
się z usług elektryka, fryzjera czy nawet jasnowidza, niż archeologa. Nie wiadomo,
jaki jest, jak wygląda, czego się po nim spodziewać. Przychodzi znikąd by raz
na jakiś czas wywrócić życie do góry nogami, a to niesamowitym odkryciem, a to
swoją nachalnością przy budowie dróg i autostrad, by znów odejść, nie wiadomo
gdzie. Archeolog to prawie taki mityczny stwór: powiadają, że istnieje, ale
tylko nieliczni spotkali osobiście. Jako element tajemniczy, który jedną nogą i
dwoma rękami jest w przeszłości, wzbudza w ludziach zainteresowanie. A ze
względu na to, czym się zajmuje (lub raczej: czym się zajmuje w opinii
społeczeństwa), wzbudza w obywatelach najróżniejsze emocje, od fascynacji
graniczącej z uwielbieniem, przez litość i współczucie, aż po paniczny lęk i
zdecydowaną niechęć.
Żeby cieszyć się
uznaniem i respektem, a także mieć szanse na awans na idola a nawet zdobyć autorytet,
archeolog musi spełniać trzy istotne warunki. Po pierwsze musi być daleko,
najlepiej w Egipcie albo Ameryce. Po drugie – musi odkryć nieodkryty dotąd grobowiec/pałac/świątynię,
z kilkoma kilogramami czystego złota oraz kamieniami szlachetnymi. Żeby tego
dokonać, i tak musi być daleko, bo według tzw. opinii publicznej u nas nie ma
nic godnego odkrywania. Czyli warunek pierwszy i drugi może spełnić „za jednym
zamachem”. Warunek trzeci jest opcjonalny, dwa pierwsze już wystarczą by
przykuć uwagę i wywołać błysk zaciekawienia w oczach. Trzeci natomiast może
wznieść archeologa na wyżyny i sprawić, by artykuł o nim w gazecie publicznej
był dłuższy niż jeden akapit – musi odkryć coś, co zmienia dotychczasowy pogląd
na jakąś rzecz. Istotne jest przy tym również to, czym ta rzecz jest. Nie
należy mieć raczej większych nadziei na powstanie własnego fanklubu, po udowodnieniu
tezy, że produkowano również specjalne pięściaki dla leworęcznych. To musi być
coś naprawdę wielkiego i najlepiej, żeby dotyczyło całego świata, choćby to był
jego koniec.
Niestety
nieliczni mają szansę na zajęcie miejsca w tej grupie wielbionych i
napawających rodaków dumą – po prostu na świecie jest coraz mniej nieodkrytych
grobowców ociekających złotą biżuterią. Większość archeologów pozostaje w kraju
i wykonuje tutaj swoje obowiązki, najczęściej wynikające z Ustawy o ochronie
zabytków i opiece nad zabytkami. Można by rzec – na swoje nieszczęście. Właśnie
ta grupa archeologów wchodzi w interakcję ze społeczeństwem, zwykłym szarym
obywatelem. I właśnie ta grupa obala mity o pięknym, młodym, wysportowanym
poszukiwaczu Świętego Graala i ponętnej acz szalenie inteligentnej badaczce posągów
z czasów przedchrześcijańskich. Archeolodzy ci nie szukają poematów Homera
zapisanych językiem prasłowiańskim, ani nawet dowodów na istnienie
wysokorozwiniętej cywilizacji z czasów przed założeniem Rzymu. Oni wykopują
kawałki potłuczonych doniczek i garnków (w jakich babcia jeszcze mąkę trzymała)
tylko po to, aby opóźnić rozwój infrastruktury w kraju! I to pół biedy, że
gdzieś wstrzymali wylanie asfaltu na kolejnej autostradzie, gorzej gdy panoszą
się na ulicy przy ulubionej piekarni, a nawet w prywatnym ogródku, bo szwagier
zgłosił, że chce fundament zrobić pod altankę! Szwagier się denerwuje, bo już
zaczął organizować imprezę imieninową a tu prace się przedłużają, wykopy się
rozszerzają, a jeszcze zapłacić za to musi. I rwie włosy z głowy i rozsiewa
ploty o archeologach, że to nie ludzie, że sumienia nie mają, że też akurat
musieli u niego znaleźć jakieś cmentarzysko jakichś barbarzyńców, o których on
nigdy nie słyszał przecież. Szwagier pożalił się listonoszowi, listonosz pani z
kiosku, ona zaś panu, który codziennie rano kupuje u niej gazetę, on powiedział
sąsiadce, itd… I wszyscy w całym mieście wiedzą, że imieniny będą skromne, bo
gospodarz ma rozorany ogródek i pusty portfel. Przez kogo? Przez tych okropnych
archeologów, którzy tylko patrzą, jak uprzykrzyć życie porządnym obywatelom.
Aby dodać
tragizmu do tej sytuacji, można także pokusić się o stwierdzenie, że jeden
archeolog może z wroga publicznego stać się dumą narodową, o ile oczywiście
zechce w końcu wyjść z tego ogródka szwagra i pojechać do Egiptu.
Opinia publiczna
na pstrym koniu jeździ. Aby zyskać jej przychylność, archeolog musi zrobić dla
świata coś pożytecznego. Szczepionki nie odkryje, nie znajdzie wody na Marsie,
trudno mu też będzie wygrać w konkursie wokalnym (praca w pyle może mieć wpływ
na delikatne struny głosowe ;) Może jedynie pokazać cuda-dziwy, jakich nie
widzieli mieszkańcy wsi i osad, udowodnić, że tutaj kiedyś też żyli ludzie i to
żyli wspaniale albo potykali się o takie same problemy jak my. Czy to jest
jednak pożyteczne? Dla przeciętnego obywatela i losów świata – niezbyt. Czy to
jest wartościowe? Dla przeciętnego obywatela i na czarnym rynku – jeśli jest ze
złota i lapis lazuli. Czy to jest chociaż piękne? Dla przeciętnego obywatela
zwiedzającego muzeum – jeśli jest kunsztownie wykonaną biżuterią.
Smutna prawda
jest taka, że jeśli sami archeolodzy nie nauczą społeczeństwo, jak podziwiać
ceramikę codziennego użytku, jeśli nie dadzą się poznać pod strzechami, nie
pokażą, że nie niosą za sobą zniszczenia i zagłady, to zawsze będą nieproszonym
gościem u szwagra.
A.L.
A.L.
czwartek, 12 grudnia 2013
Po czym poznać, że jesteś prawdziwym archeologiem?
- Zawsze patrzysz pod nogi – Twoje życie to nieustające powierzchniówki.
- Wiesz, czym się różni łopata od szpadla.
- Oraz niwelator od teodolitu.
- Wiesz, że nie chodzi się po plancie.
- Nigdy nie siadasz na profilu.
- Obudzony w środku nocy, potrafisz wymienić wszystkie odmiany krzemienia.
- Zawsze próbujesz skleić potłuczone talerze.
- Używasz słowa „wylew” przy opisywaniu serwisu domowego.
- Przy krojeniu tortu, podziwiasz wielowarstwowy profil.
- Znasz pierwiastek z 50 i 200.
- Ubrania dzielisz na: wyjściowe, domowe i na wykop.
- Tych ostatnich masz najwięcej.
- Wiesz, że ciepła bielizna to poważna sprawa.
- Zazdrościsz kumplowi lepszej szpachelki.
- W Twoim samochodzie jest piach. Dużo piachu.
- Masz pewność, że ludzie nie polowali na dinozaury.
- Wiesz, dlaczego Indiana Jones nie postępuje metodycznie.
- Byłeś na A1 zanim ją zbudowano.
- Znasz wszystkie regionalne trunki. We wszystkich regionach.
wtorek, 3 grudnia 2013
Nurtujące pytania, część I – gdzie?
Są takie
pytania, które na archeologa działają rozgrzewająco. Usłyszane po raz setny
wyzwalają gromy z oczu oraz narażają pytającego na uszczerbek na zdrowiu a
pytanego na psychice. Archeolog narażony jest na nie w każdej minucie swojej
pracy zawodowej, a często także i po godzinach. Numerem jeden na top liście
takich pytań jest nieśmiertelne: skąd wiecie, gdzie kopać? Nie ma się co
łudzić, to pytanie padnie zawsze, dlatego każdy archeolog przed wyjazdem w
teren powinien przygotować sobie gotowca i przećwiczyć kilka razy przed lustrem.
Podstawowa odpowiedź
na to pytanie to „po to studiowałem 5 lat, żeby wiedzieć”. Niestety nie
wszystkich to satysfakcjonuje. Drążą temat. Osaczony archeolog, bombardowany
pytaniami pomocniczymi, musi wybrnąć z tej sytuacji i jeszcze zachować swoją
twarz. Przechodzień chce wiedzieć, oczekuje odpowiedzi krótkiej, zwięzłej i
zrozumiałej. A archeologowi przelatują przed oczami wszystkie lata studiów i
praktyk, definicje, pojęcia, ćwiczenia terenowe, zakurzone archiwa i
najnowocześniejsze osiągnięcia techniki – pojawia się zakłopotanie, jak to ująć
w dwóch zdaniach, jak powiedzieć tyle fascynujących rzeczy, żeby słuchacz nie
uciekł i nie wezwał egzorcysty. Sytuacja staje się niekomfortowa dla dwóch
stron: napięcie oczekiwania niczego nieświadomego laika i przeraźliwe
poszukiwanie właściwej odpowiedzi przez archeologa.
A sprawa jest
prostsza niż mogłoby się wydawać. Powszechnie wiadomo, że na świecie istnieją
dwa podstawowe typy poszukiwań: „wiem, czego szukam, to gdzieś tu było” oraz „tak
się tylko rozglądam, jak zobaczę to będę wiedział, czy to to”. W archeologii
jest dokładnie tak samo. Jeśli szukamy, dajmy na to, grobu Czyngis Chana musimy
zacząć od biblioteki, sięgnąć do literatury przedmiotu: od kronik po
opracowania dotychczasowych badań. W takich przypadkach w terenie nie szuka się,
a jedynie weryfikuje hipotezy stworzone przy biurku. Natomiast gdy nie mamy aż
tak skonkretyzowanych potrzeb badawczych, dysponujemy większą ilością możliwości.
Punktem wyjściowym również powinna być kwerenda źródłowa (coraz rzadziej już
wykorzystywana) – przeglądamy literaturę związaną z konkretnym miejscem. Krok
następny to wycieczka samolotem, a najlepiej helikopterem albo balonem. Z lotu
ptaka wprawne oko zauważy każdą nietypową zmianę w terenie lub roślinności,
która może wskazywać na to, że „tam coś jest”. Jednak gdy skrzydeł nam brak, bierzemy
ekipę studentów i ruszamy z pieśnią na ustach w teren, na powierzchniowe
badania terenowe, potocznie zwane powierzchniówkami. Celem wędrówki jest
znalezienie tego, co naturalne ruchy ziemi, kret lub orka (w znaczeniu „zabieg
agrotechniczny”, nie „waleń”) wywlekły na powierzchnię (np. fragmenty
ceramiki). Uzupełnieniem powyższych mogą być badania nieinwazyjne, wykonane za
pomocą nowszej (niż student) technologii. To już są bardzo skomplikowane
sprawy, czyli geofizyczne metody prospekcji, wykorzystujące zmiany
przewodnictwa prądu elektrycznego oraz natężenia pola magnetycznego między
obiektem a otoczeniem; oraz metoda fosforanowa – badanie zawartości fosforu w
glebie (jego obecność może wskazywać na występowanie osadnictwa). Praktycznie za
pomocą powyższych metod można dosyć dokładnie określić zasięg stanowiska, a
dzięki zebranemu w trakcie powierzchniówek materiałowi – wstępnie określić jego
chronologię.
W tym miejscu
warto wspomnieć o AZP, czyli Archeologicznym Zdjęciu Polski. Jest to akcja,
zainicjowana w 1978 roku, mająca na celu stworzenie mapy stanowisk
archeologicznych na terenie Polski. Przedsięwzięcie to koordynowane jest przez wojewódzkich
konserwatorów zabytków, a aktualna baza danych znajduje się w Narodowym
Instytucie Dziedzictwa (więcej informacji na stronie NID).
Należy przy tym
pamiętać, że wszelkie poszukiwania w terenie traktowane są jako badania
archeologiczne i jako takie podlegają określonym przepisom. Każdy, nawet
archeolog z uprawnieniami, musi mieć na nie zezwolenie wojewódzkiego
konserwatora zabytków (art. 36 Ustawy z dn 23 lipca 2003 o ochronie zabytków i
opiece nad zabytkami), a niezastosowanie się do przepisu traktowane jest jako
wykroczenie, za które ustawa przewiduje określone konsekwencje (art. 111).
A.L.
A.L.
sobota, 30 listopada 2013
Czym właściwie zajmuje się archeologia?
Pytanie to jest
tak banalne, że nie ma na nie jednoznacznej odpowiedzi. Zacznijmy od początku,
jak w każdej poważnej encyklopedii.
Samo słowo
powstało oczywiście z greckiego ἀρχαῖος, czyli dawny, stary i λογία,
czyli mowa, nauka – a zatem (taaaa daaaaam): nauka o czymś dawnym. Tym czymś
jest, rzecz jasna, człowiek, jego przeszłość kulturowa i społeczna, wszelka
działalność materialna oraz niematerialna. Proste, prawda? Niestety to nie
wszystko. Sprawę komplikuje nauka zwana historią, która rości sobie prawa do
tego samego obiektu badań. Czyżby zatem archeolog to historyk tyle, że w zakurzonym
ubraniu? Nie do końca. Granicą pomiędzy archeologią i historią jest baza
źródłowa. I tylko ona, ale też nie zawsze.
Zgodnie z wszelkimi wytycznymi, historia
obejmuje dzieje człowieka od momentu pojawienia się źródeł pisanych, które stanowią punkt wyjścia do wszelkich badań. Archeologia natomiast opiera
się na wszystkich pozostałych wytworach ludzkiej pomysłowości. Archeolog zatem
powinien zadowolić się tymi kilkudziesięcioma tysiącami lat do momentu (jeszcze
niezbyt dokładnie ustalonego), gdy pierwszy człowiek postawił pierwszą koślawą
literę (tutaj pewnie pojawią się kontrowersje, więc wyjaśniam, że dla potrzeb
tego wpisu słowo „litera” to daleko idące uproszczenie tematu). Ale nie! Mało
mu! Archeolog objął w posiadanie starożytność, średniowiecze, nowożytność i
wpycha się uparcie do współczesności. Z pomocą przychodzi mu Ustawa
z dnia 23 lipca 2003 r. o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami, która
zabytek archeologiczny (czyli przedmiot badań archeologa) definiuje jako „zabytek
nieruchomy, będący powierzchniową, podziemną lub podwodną pozostałością
egzystencji i działalności człowieka, złożoną z nawarstwień kulturowych i
znajdujących się w nich wytworów bądź ich śladów albo zabytek ruchomy, będący
tym wytworem” (art. 3 tejże ustawy) – czyli wszystko!!! Można się nawet
spierać, czy źródło pisane jest zabytkiem archeologicznym – przecież jest
wytworem działalności człowieka, i to bezdyskusyjnie. Albo Stadion Narodowy.
Oczywiście pozostaje jeszcze otwarta kwestia, czy archeolog ma prawo badać
obiekty pochodzenia rzekomo kosmicznego (np. piramidy) ;)
Można zatem pokusić się o stwierdzenie,
że archeolog zajmuje się badaniem dziejów ludzkości w oparciu o źródła, które
są jej wytworem (a może funkcjonująca w czasach słusznie minionych nazwa „historia
kultury materialnej” nie była takim złym pomysłem?). Potocznie mówiąc,
archeolog to złomiarz, który zbiera i fascynuje się wszystkim tym, co kiedyś
ktoś zbudował, zgubił, wyrzucił, zostawił. I nie można postawić mu bariery
czasowej – pomijając problemy natury prawnej, tworzenie jakichkolwiek wyraźnych
granic w dziejach człowieka jest wielkim nieporozumieniem. W efekcie archeolog
jest w tym względzie bezkarny i depcze porządnym obywatelom po piętach. Trudno
przewidzieć jak daleko zajdzie za kilka lat i czym się będzie zajmować. Obecnie
wydaje się, że zatrzymał się kilkadziesiąt lat przed chwilą obecną i
dopiero nieśmiało się rozgląda po XX wieku.
Wciąż jednak pozostaje delikatna kwestia
relacji archeologa z historykiem. Przedmiot badań ten sam, źródła badań
poniekąd te same, ale jednak trochę inne cele naukowe. W skrócie można
malowniczo ująć to tak: historyk bada, skąd, dokąd i po co idzie człowiek, a
archeolog – jak jest ubrany i co ma w walizce. A ponieważ środki materialne
mają często wpływ na działania (i odwrotnie), to ciężko jest wydzielić ostrą
granicę pomiędzy tymi dwiema dziedzinami. Prawda, niekiedy trudna do
zaakceptowania, jest taka, że historyk i archeolog mogą, a nawet powinni
wzajemnie się uzupełniać (i tu rozlega się po sali cichy, triumfalny chichot
kamieniarzy).
A.L.
A.L.
czwartek, 28 listopada 2013
To, czego nie chcecie wiedzieć o archeologii
Zadziwiające jest, jak wiele osób „kiedyś” marzyło o tym, by
być archeologiem. Z różnych powodów, oczywiście. Jedni chcieli odkrywać złote
skarby, inni podróżować po świecie, dotykać tajemnic przeszłości czy
przynajmniej chodzić po lasach z wykrywaczem metalu. Taka jest prawda, tak
rozumieją archeologię ludzie wychowani na przygodach Indiana Jones’a czy innych
mumiach, książkach przygodowych oraz albumach o Starożytnym Egipcie. W
większości, rzecz jasna, nie uogólniam. Niektórzy wyrośli z dziecięcych marzeń,
nieliczni rozpoczęli studia archeologiczne, a pozostali wciąż w skrytości ducha
śnią o awanturniczych przygodach, sławie odkrywcy i dreszczyku emocji,
wywołanym uchyleniem drzwi sprzed kilku tysięcy lat. I tu pojawia się problem,
bo archeologia to nie jest romantyczne życie samotnego podróżnika, wykopaliska
nie polegają na naciśnięciu przycisku w ścianie i unikaniu starożytnych
pułapek, a sława i prestiż… no cóż ;)
Trudno w to uwierzyć, dopóki nie weźmie się do ręki pierwszego z brzegu podręcznika do archeologii. Wytyczanie wykopu, niwelacje, plantowanie, dokumentacja i kilka fragmentów ceramiki. A gdzie tu magia, gdzie poezja, gdzie Święty Graal? Nie ma. Słowo honoru, znam kilka osób, które przez to rzuciło studia! Poczuli się oszukani. Zamiast tajemnicy nieśmiertelności i magicznych zaklęć zbawiających świat, musieli uczyć się, jak zrobić analizę statystyczną materiału ceramicznego z miejscowości, o której istnieniu nikt nawet nie wie. Nie lepiej sytuacja wygląda w odniesieniu do tzw. opinii publicznej. Po pierwsze: przyzwyczajonego do piramid i klątw faraonów obywatela ciężko przekonać, że obsydianowe zbrojniki (a cóż to w ogóle jest?) w centralnej Polsce to przełomowe odkrycie. A po drugie: trudno się temu dziwić. Czy Indiana Jones ścigany przez tajemniczych asasynów przedzierałby się przez mazowieckie puszcze, by wydobyć z ziemi kawałek krzemienia, którym ktoś kiedyś ścinał trzcinę?
Trzeba jednak spojrzeć prawdzie w oczy: archeologia to mozolne przesiewanie na sicie hektarów piasku, rysowanie tysiąca śladów po słupach, stanie kilkaset godzin przy niwelatorze, wreszcie mycie kilogramów fragmentów ceramiki, z których większości i tak nie sklei się w naczynie (a ręce śmierdzą po tym, jak nie wiem co) oraz podpisywanie ich tuszem, a na koniec pisanie grubego opracowania stanowiska, które przeczyta kilka osób w kraju (a rodzina nie będzie się tym nawet chwalić przy świątecznym stole). Zabytków nie szuka się w malowniczych ruinach czy w tajnych katakumbach pięknych katedr. Archeolog najczęściej jedzie do zapomnianej przez świat wioski, w pole, do lasu. Jest zdany na siebie i swoją ekipę. I panią z miejscowego sklepiku. Pracuje w upale i w śniegach, kopie w błocie i glinie, albo zeschniętym na kamień lessie. Ogania się od kleszczy, komarów, much (much jest z każdym dniem coraz więcej) i wędrownych psów. Bolą go kolana, bark i głowa. Rzadko bywa atrakcyjny: latem ma poparzoną słońcem skórę, zimą katar do pasa, a cały rok bąble na dłoniach, kurz na twarzy i brudne włosy. To właśnie jest prawdziwy, z krwi, kości i potu, archeolog. To on porzuca swoją rodzinę (na wiele miesięcy pracy w terenie i długie wieczory pracy w gabinecie), aby odkryć dla świata kilka kilogramów potłuczonych garnków, tony kamieni, jeden szklany paciorek, a jak szczęście dopisze to i jakąś brązową szpilę. A gdy już odbierze z drukarni swoje wypieszczone opracowanie, wypije z kolegami w gabinecie za swój sukces lampkę wina owocowego i wieczorem w kąciku będzie łykał gorzkie łzy, bo ci z katedry średniowiecza odkryli właśnie cały miecz w latrynie.
A.L.
środa, 27 listopada 2013
Księgarnia Archeologiczna – jak marzenie
Księgarnia Archeologiczna to mozolne realizowanie
studenckiego marzenia o zebraniu w jednym miejscu wszystkich książek
dotyczących archeologii. Z czasem pojawiły się też inne dziedziny, głównie
historia, gdyż nie samą archeologią archeolog żyje (marzenie nr 2 –
interdyscyplinarność przyszłością nauk humanistycznych). Odpowiedzią na
frustracje młodego dokumentalisty stały się akcesoria archeologiczne, przede
wszystkim mieszczące się w samochodzie osobowym kratownice oraz skale,
wytrzymałe na skwar i gradobicie. I wreszcie rękodzieło, jako namiastka
archeologii eksperymentalnej – na początek pracowicie tkane krajki tabliczkowe.
To stan na dzisiaj, ale na zapleczu czekają w rządku kolejne wyzwania i plany.
A.L.
Witam serdecznie na blogu Księgarni Archeologicznej!
Księgarnia Archeologiczna to nie tylko sklep z książkami, to
także miejsce, w którym można spotkać specjalistów i pasjonatów wszystkich
dyscyplin bardziej lub mniej związanych z archeologią. Taki też będzie w
założeniu ten blog. Nie dowiecie się tutaj o najnowszych sensacyjnych
odkryciach złotych skarbów czy tajemniczych fundamentów – od tego są inne
blogi, portale i serwisy. Tutaj będzie wszystko to, co dotyczy archeologii, a o
czym nie pisze się w podręcznikach i na pierwszych stronach gazet (na ostatnich
zresztą też).
A.L.
Subskrybuj:
Posty (Atom)