wtorek, 7 stycznia 2014

Zakazana archeologia – zła siostra bliźniaczka archeologii

W wielkim i niesprawiedliwym skrócie archeologię można podzielić na naukową oraz fantastykę. Do pierwszej kategorii należy wszystko to, czego studenci uczą się na wykładach, co jest dokładnie policzone, skatalogowane i sklasyfikowane oraz układa się w pewną logiczną i racjonalną całość. Liniowy rozwój cywilizacji, ewolucja form oraz technik, koegzystencja, naśladownictwa i importy. Schludne, przewidywalne i prawdopodobne aż do bólu. Kilka tysięcy stron faktów, oprawionych w porządną okładkę, zajmuje wielkie regały bibliotek i pomiędzy sesjami obrasta kurzem. To właśnie archeologia naukowa, prawdziwa, jedynie słuszna – flaki z olejem dla przeciętnego obywatela. No bo co w tym odkrywczego i ciekawego? Garnek to garnek, nawet jeśli w kawałkach, szpila, miecz, moneta – wszystko takie jakieś przeciętne i codzienne.
Niekiedy jednak zdarzy się znalezisko, z którym naukowa archeologia nie potrafi sobie poradzić w satysfakcjonujący dla społeczeństwa sposób. Archeolog najczęściej nazwie to „obiektem kultowym” i przejdzie dalej. Ale właśnie nad tym pochyli się przeciętny obywatel. Chorobliwa niekiedy potrzeba szukania teorii spiskowych, niezaspokojona ciekawość mocy nadprzyrodzonych, podejrzliwa postawa względem naukowców głoszących jedną słuszną wersję świata, to idealne podłoże dla wyrastania wielu alternatywnych wersji historii życia na Ziemi. Tak rodzi się archeologia „zakazana”, dla naukowców: fantastyka. I nie ma co ukrywać, teorie głoszone przez badaczy „zakazanych archiwów” są kuszące, interesujące i wprowadzają do codzienności element magii, obcych światów, po prostu tajemnicy. Przecież jeśli już interesować się przeszłością to tylko taką, gdy wróżbici wieścili upadek internetu, architekci współpracowali z kosmitami, kapłani potrafili władać żywiołami a wodzowie mieli na swe usługi armie nieumarłych.
Oczywiście fakt jest taki, i należy go uznać z całą stanowczością, że nie wiemy na 100%, jak kiedyś było. Wszystko to, co myślimy o przeszłości to tylko interpretacja artefaktów, mniej lub bardziej prawdopodobna. Wobec tego każdy naukowiec, w tym także archeolog, musi lawirować pomiędzy swoimi przekonaniami i siłą swych argumentów, a smutną świadomością swej omylności i niewiedzy. W takiej sytuacji najprościej i najbezpieczniej interpretować coś, co ma odniesienie do współczesnej rzeczywistości. Przedmioty, które łatwo nazwać, łatwo też umiejscowić w kontekście życia codziennego w dawnych czasach. A co, gdy spod szpachelki wyłania się coś, co nijak niczego nie przypomina? Jak przedstawić zabytek, którego nie można podpisać inaczej niż „obiekt kultowy”? Dla archeologa taki opis jest w pewnym sensie wyczerpujący – przedmiot, który był wykorzystywany podczas praktyk kultowych, odnosi się do wierzeń i światopoglądu ówczesnych. Rzadko kiedy można powiedzieć coś więcej z całą stanowczością na ten temat – bo i skąd mamy wiedzieć, co myślał taki reprezentant grupy zbierackiej baaardzo dawno temu? Archeolodzy w tej chwili nie mogą powiedzieć nic pewnego, ale pasjonat przeszłości nie może czekać, on chce już teraz poznać tajemną wiedzę ludzi, którzy musieli przecież korzystać z mocy nadprzyrodzonych, by przeżyć bez prądu i smartfonów.
Problem polega na tym, że dla archeologa, wszystko, czego nie da się udowodnić, uprawdopodobnić, potwierdzić i wesprzeć licznymi znaleziskami, nie jest prawdziwe. Dla statystycznego zjadacza chleba, prawdziwe jest to, co usłyszy i zobaczy. I nawet jeśli w telewizji wyemitowany zostanie rzeczowy i ciekawy wywiad z profesorem na temat kuchennej ceramiki kultury łużyckiej, to mało kto wytrwa do jego końca. Natomiast paradokument, wzbogacony efektami specjalnymi, pełen zawieszonych pytań i niedomówień, ze ‘specjalistami’ o błyszczących oczach i potarganych włosach, z mroczną muzyką w tle – to jest odkrywcze, fenomenalne, wreszcie ktoś mówi o tym głośno, demaskuje oszustwa i pokazuje całą prawdę o przeszłości ludzkości!
Nie można udowodnić, że Majowie kontaktowali się z kosmitami - i to jest archeologia naukowa. Ale bijąc się w piersi, trzeba sobie w końcu powiedzieć, że nie można też udowodnić, że tego nie robili – i to jest grunt, na którym rośnie archeologia zakazana. Oczywiście nie da się tego ze sobą pogodzić i stworzyć wspólnej wersji historii. Archeolog może zaszaleć jedynie przy tworzeniu teorii dotyczących np. zasięgu wpływów celtyckich na ziemiach polskich, ale jedno nieopatrzne słówko o kosmitach zrujnuje cały pieczołowicie budowany autorytet na 3 pokolenia do przodu. Przynajmniej do czasu, aż istnienie kosmitów nie zostanie naukowo udowodnione. 
A.L.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz