O archeologach
czyta się w gazetach, czasem słyszy się w wiadomościach, niekiedy też w
opowieściach znajomych. Na co dzień rzadko kto ma z nimi kontakt, częściej korzysta
się z usług elektryka, fryzjera czy nawet jasnowidza, niż archeologa. Nie wiadomo,
jaki jest, jak wygląda, czego się po nim spodziewać. Przychodzi znikąd by raz
na jakiś czas wywrócić życie do góry nogami, a to niesamowitym odkryciem, a to
swoją nachalnością przy budowie dróg i autostrad, by znów odejść, nie wiadomo
gdzie. Archeolog to prawie taki mityczny stwór: powiadają, że istnieje, ale
tylko nieliczni spotkali osobiście. Jako element tajemniczy, który jedną nogą i
dwoma rękami jest w przeszłości, wzbudza w ludziach zainteresowanie. A ze
względu na to, czym się zajmuje (lub raczej: czym się zajmuje w opinii
społeczeństwa), wzbudza w obywatelach najróżniejsze emocje, od fascynacji
graniczącej z uwielbieniem, przez litość i współczucie, aż po paniczny lęk i
zdecydowaną niechęć.
Żeby cieszyć się
uznaniem i respektem, a także mieć szanse na awans na idola a nawet zdobyć autorytet,
archeolog musi spełniać trzy istotne warunki. Po pierwsze musi być daleko,
najlepiej w Egipcie albo Ameryce. Po drugie – musi odkryć nieodkryty dotąd grobowiec/pałac/świątynię,
z kilkoma kilogramami czystego złota oraz kamieniami szlachetnymi. Żeby tego
dokonać, i tak musi być daleko, bo według tzw. opinii publicznej u nas nie ma
nic godnego odkrywania. Czyli warunek pierwszy i drugi może spełnić „za jednym
zamachem”. Warunek trzeci jest opcjonalny, dwa pierwsze już wystarczą by
przykuć uwagę i wywołać błysk zaciekawienia w oczach. Trzeci natomiast może
wznieść archeologa na wyżyny i sprawić, by artykuł o nim w gazecie publicznej
był dłuższy niż jeden akapit – musi odkryć coś, co zmienia dotychczasowy pogląd
na jakąś rzecz. Istotne jest przy tym również to, czym ta rzecz jest. Nie
należy mieć raczej większych nadziei na powstanie własnego fanklubu, po udowodnieniu
tezy, że produkowano również specjalne pięściaki dla leworęcznych. To musi być
coś naprawdę wielkiego i najlepiej, żeby dotyczyło całego świata, choćby to był
jego koniec.
Niestety
nieliczni mają szansę na zajęcie miejsca w tej grupie wielbionych i
napawających rodaków dumą – po prostu na świecie jest coraz mniej nieodkrytych
grobowców ociekających złotą biżuterią. Większość archeologów pozostaje w kraju
i wykonuje tutaj swoje obowiązki, najczęściej wynikające z Ustawy o ochronie
zabytków i opiece nad zabytkami. Można by rzec – na swoje nieszczęście. Właśnie
ta grupa archeologów wchodzi w interakcję ze społeczeństwem, zwykłym szarym
obywatelem. I właśnie ta grupa obala mity o pięknym, młodym, wysportowanym
poszukiwaczu Świętego Graala i ponętnej acz szalenie inteligentnej badaczce posągów
z czasów przedchrześcijańskich. Archeolodzy ci nie szukają poematów Homera
zapisanych językiem prasłowiańskim, ani nawet dowodów na istnienie
wysokorozwiniętej cywilizacji z czasów przed założeniem Rzymu. Oni wykopują
kawałki potłuczonych doniczek i garnków (w jakich babcia jeszcze mąkę trzymała)
tylko po to, aby opóźnić rozwój infrastruktury w kraju! I to pół biedy, że
gdzieś wstrzymali wylanie asfaltu na kolejnej autostradzie, gorzej gdy panoszą
się na ulicy przy ulubionej piekarni, a nawet w prywatnym ogródku, bo szwagier
zgłosił, że chce fundament zrobić pod altankę! Szwagier się denerwuje, bo już
zaczął organizować imprezę imieninową a tu prace się przedłużają, wykopy się
rozszerzają, a jeszcze zapłacić za to musi. I rwie włosy z głowy i rozsiewa
ploty o archeologach, że to nie ludzie, że sumienia nie mają, że też akurat
musieli u niego znaleźć jakieś cmentarzysko jakichś barbarzyńców, o których on
nigdy nie słyszał przecież. Szwagier pożalił się listonoszowi, listonosz pani z
kiosku, ona zaś panu, który codziennie rano kupuje u niej gazetę, on powiedział
sąsiadce, itd… I wszyscy w całym mieście wiedzą, że imieniny będą skromne, bo
gospodarz ma rozorany ogródek i pusty portfel. Przez kogo? Przez tych okropnych
archeologów, którzy tylko patrzą, jak uprzykrzyć życie porządnym obywatelom.
Aby dodać
tragizmu do tej sytuacji, można także pokusić się o stwierdzenie, że jeden
archeolog może z wroga publicznego stać się dumą narodową, o ile oczywiście
zechce w końcu wyjść z tego ogródka szwagra i pojechać do Egiptu.
Opinia publiczna
na pstrym koniu jeździ. Aby zyskać jej przychylność, archeolog musi zrobić dla
świata coś pożytecznego. Szczepionki nie odkryje, nie znajdzie wody na Marsie,
trudno mu też będzie wygrać w konkursie wokalnym (praca w pyle może mieć wpływ
na delikatne struny głosowe ;) Może jedynie pokazać cuda-dziwy, jakich nie
widzieli mieszkańcy wsi i osad, udowodnić, że tutaj kiedyś też żyli ludzie i to
żyli wspaniale albo potykali się o takie same problemy jak my. Czy to jest
jednak pożyteczne? Dla przeciętnego obywatela i losów świata – niezbyt. Czy to
jest wartościowe? Dla przeciętnego obywatela i na czarnym rynku – jeśli jest ze
złota i lapis lazuli. Czy to jest chociaż piękne? Dla przeciętnego obywatela
zwiedzającego muzeum – jeśli jest kunsztownie wykonaną biżuterią.
Smutna prawda
jest taka, że jeśli sami archeolodzy nie nauczą społeczeństwo, jak podziwiać
ceramikę codziennego użytku, jeśli nie dadzą się poznać pod strzechami, nie
pokażą, że nie niosą za sobą zniszczenia i zagłady, to zawsze będą nieproszonym
gościem u szwagra.
A.L.
A.L.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz