wtorek, 3 grudnia 2013

Nurtujące pytania, część I – gdzie?

Są takie pytania, które na archeologa działają rozgrzewająco. Usłyszane po raz setny wyzwalają gromy z oczu oraz narażają pytającego na uszczerbek na zdrowiu a pytanego na psychice. Archeolog narażony jest na nie w każdej minucie swojej pracy zawodowej, a często także i po godzinach. Numerem jeden na top liście takich pytań jest nieśmiertelne: skąd wiecie, gdzie kopać? Nie ma się co łudzić, to pytanie padnie zawsze, dlatego każdy archeolog przed wyjazdem w teren powinien przygotować sobie gotowca i przećwiczyć kilka razy przed lustrem.  

Podstawowa odpowiedź na to pytanie to „po to studiowałem 5 lat, żeby wiedzieć”. Niestety nie wszystkich to satysfakcjonuje. Drążą temat. Osaczony archeolog, bombardowany pytaniami pomocniczymi, musi wybrnąć z tej sytuacji i jeszcze zachować swoją twarz. Przechodzień chce wiedzieć, oczekuje odpowiedzi krótkiej, zwięzłej i zrozumiałej. A archeologowi przelatują przed oczami wszystkie lata studiów i praktyk, definicje, pojęcia, ćwiczenia terenowe, zakurzone archiwa i najnowocześniejsze osiągnięcia techniki – pojawia się zakłopotanie, jak to ująć w dwóch zdaniach, jak powiedzieć tyle fascynujących rzeczy, żeby słuchacz nie uciekł i nie wezwał egzorcysty. Sytuacja staje się niekomfortowa dla dwóch stron: napięcie oczekiwania niczego nieświadomego laika i przeraźliwe poszukiwanie właściwej odpowiedzi przez archeologa.

A sprawa jest prostsza niż mogłoby się wydawać. Powszechnie wiadomo, że na świecie istnieją dwa podstawowe typy poszukiwań: „wiem, czego szukam, to gdzieś tu było” oraz „tak się tylko rozglądam, jak zobaczę to będę wiedział, czy to to”. W archeologii jest dokładnie tak samo. Jeśli szukamy, dajmy na to, grobu Czyngis Chana musimy zacząć od biblioteki, sięgnąć do literatury przedmiotu: od kronik po opracowania dotychczasowych badań. W takich przypadkach w terenie nie szuka się, a jedynie weryfikuje hipotezy stworzone przy biurku. Natomiast gdy nie mamy aż tak skonkretyzowanych potrzeb badawczych, dysponujemy większą ilością możliwości. Punktem wyjściowym również powinna być kwerenda źródłowa (coraz rzadziej już wykorzystywana) – przeglądamy literaturę związaną z konkretnym miejscem. Krok następny to wycieczka samolotem, a najlepiej helikopterem albo balonem. Z lotu ptaka wprawne oko zauważy każdą nietypową zmianę w terenie lub roślinności, która może wskazywać na to, że „tam coś jest”. Jednak gdy skrzydeł nam brak, bierzemy ekipę studentów i ruszamy z pieśnią na ustach w teren, na powierzchniowe badania terenowe, potocznie zwane powierzchniówkami. Celem wędrówki jest znalezienie tego, co naturalne ruchy ziemi, kret lub orka (w znaczeniu „zabieg agrotechniczny”, nie „waleń”) wywlekły na powierzchnię (np. fragmenty ceramiki). Uzupełnieniem powyższych mogą być badania nieinwazyjne, wykonane za pomocą nowszej (niż student) technologii. To już są bardzo skomplikowane sprawy, czyli geofizyczne metody prospekcji, wykorzystujące zmiany przewodnictwa prądu elektrycznego oraz natężenia pola magnetycznego między obiektem a otoczeniem; oraz metoda fosforanowa – badanie zawartości fosforu w glebie (jego obecność może wskazywać na występowanie osadnictwa). Praktycznie za pomocą powyższych metod można dosyć dokładnie określić zasięg stanowiska, a dzięki zebranemu w trakcie powierzchniówek materiałowi – wstępnie określić jego chronologię.
W tym miejscu warto wspomnieć o AZP, czyli Archeologicznym Zdjęciu Polski. Jest to akcja, zainicjowana w 1978 roku, mająca na celu stworzenie mapy stanowisk archeologicznych na terenie Polski. Przedsięwzięcie to koordynowane jest przez wojewódzkich konserwatorów zabytków, a aktualna baza danych znajduje się w Narodowym Instytucie Dziedzictwa (więcej informacji na stronie NID).   

Należy przy tym pamiętać, że wszelkie poszukiwania w terenie traktowane są jako badania archeologiczne i jako takie podlegają określonym przepisom. Każdy, nawet archeolog z uprawnieniami, musi mieć na nie zezwolenie wojewódzkiego konserwatora zabytków (art. 36 Ustawy z dn 23 lipca 2003 o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami), a niezastosowanie się do przepisu traktowane jest jako wykroczenie, za które ustawa przewiduje określone konsekwencje (art. 111). 
A.L.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz